Sprzedawca słów

Alfred i piękna miłość

      Od wielu lat zastanawiałem się, po co tak długo Stwórca trzyma mnie na tym świecie? Pochowałem żonę, syna, nawet jedynego wnuka. Prawnuk mieszka gdzieś na końcu świata, nie powiem, zadzwoni czasem, przyjedzie raz do roku. Koleżanki
i kolegów z mojego rocznika też od lat odwiedzam już tylko na cmentarzu. Więc po co tu tkwię sam, na trzecim piętrze kamienicy przy ulicy Wiśniowej?
      Beatkę i Janeczka wszyscy na osiedlu znali od urodzenia. Trudno było nie znać, oboje mieli zespół Downa i mieszkali na tej samej ulicy. Matki prowadzały ich do parku, żeby bawiły się z innymi, zdrowymi dziećmi, ale oni już wtedy lubili przebywać tylko ze sobą. Siadywałem w pobliżu na ławce, to wiem. Widywałem ich przez następne lata, na placu zabaw pod blokami, albo wracających ze szkoły. Trzymali się za ręce, radośni, wpatrzeni w siebie. Czasem widziałem, jak matka Beatki biegnie w ich stronę, chwyta córkę za drugą rękę i odciąga od chłopaka. Beatka poddawała się, odchodziła z matką, ale głowę miała odwróconą, patrzyła na Janeczka przez ramię z ciepłym uśmiechem, jakby mówiła, to tylko dziś, jutro znów się spotkamy. Skośne oczy Janeczka smutniały, kiedy Beatka z matką znikały za rogiem.
      Kiedy skończyli szkołę, zaczęli pracować w supersamie. Beatka sprzątała w środku, a Janeczek zamiatał podwórze pod sklepem, porządkował kartony przy śmietniku. Wieczorem wracali do domu trzymając się za ręce, widząc tylko siebie, jakby nie było świata wokół. W połowie drogi znowu podbiegała do nich matka Beatki
i zabierała ją do domu, wykrzykując w stronę Janeczka obelżywe słowa.
     Czasem Beatka pomagała mi pakować zakupy, a Janeczek widząc ciężką torbę odnosił ją do domu. Chociaż nie było to wcale konieczne, przeżyte lata nie odbierały sił, miałem wrażenie, że wręcz dodają mi energii.
     Któregoś dnia na ławce obok usiadły dwie kobiety, rozmawiając głośno, chcąc nie chcąc słyszałem, o czym. Zastanawiały się nad rosnącym brzuchem Beatki, czy to ciąża, czy może dobry apetyt. Zacząłem się przyglądać dziewczynie. Miała jakieś dziwne światło
w oczach, a Janeczek coraz częściej zaglądał do sklepu, wyjmował jej z rąk wiadro z wodą i głaskał po twarzy.
        Pod koniec lata Beatkę zabrało ze sklepu pogotowie
i dowiedziałem się od sąsiadki, że urodziła chłopaka. I że jej matka chce oddać dziecko do sierocińca, bo po co jej taki kłopot. Pokiwałem tylko głową, cóż miałem odpowiedzieć na taką wiadomość.
      Aż nadszedł ten dzień, w którym wyjaśniło się, dlaczego żyję tak długo i w takim dobrym zdrowiu.
      Beatka stała na zewnętrznym parapecie otwartego okna.
Z mieszkania było słychać krzyki jej rodziców, skacz, skacz, wreszcie będzie z tym koniec! Na dole z głową zadartą do góry, z rękoma złożonymi jak do modlitwy, stał Janeczek. Obok jego matka dzielnie wtórowała z dołu rodzicom Beatki, ty głupoto jedna, nawet zabić się nie potrafisz! Dokoła nich spory już tłumek gapiów.
     Podszedłem bliżej, krzyknąłem w stronę okna. Trzymaj się Beatko, już idę po ciebie.
      Janeczek spojrzał na mnie zdziwiony i kurczowo wczepił się
w rękaw mojej marynarki. Wjechaliśmy windą na dziewiąte piętro, nie zapukałem do drzwi, po prostu weszliśmy z Janeczkiem do środka. Korytarz, pokój, podszedłem do okna, odsunąłem krzyczących rodziców Beatki, wyciągnąłem ramiona w jej stronę. Podała mi dziecko i zeszła z parapetu. Niosłem małego do wyjścia, Beatka
i Janeczek trzymali mnie za łokcie. W mieszkaniu zapanowała cisza, nikt nas nie zatrzymywał, jakby byli zadowoleni, że zabieram ze sobą ich problem. Na podwórzu stała matka Janeczka, trzymają się pod boki, z pytaniem w oczach, i co dalej?
       Dalej było już tak jak postanowiłem. Zamieszkali u mnie. Znajomy adwokat zajął się wszystkimi sprawami związanymi
z ustanowieniem dla mnie prawa do opieki nad całą trójką. Oczywiście pro bono. Wkrótce okazało się, że mały jest zupełnie zdrowy, lekarze ze zdziwieniem kiwali głowami nie znajdując najmniejszego śladu upośledzenia. Beatka i Janeczek dali mu na imię Alfred. Ach, zapomniałbym powiedzieć, że też sie tak nazywam.
     Kiedy Fredzio skończył siedem lat i miał pójść do szkoły, przeprowadziłem z nim poważną męską rozmowę. Opowiedziałem mu jak rodzice walczyli o jego życie, o swoje szczęście. Żeby się nigdy nie wstydził ich skośnych oczu, nie wyraźnej mowy. Żeby wiedział, że Down upośledził tylko ich ciała i mózg, ale zostawił nietknięte serca.
      Dziękuję Ci Boże, że pozwoliłeś mi zobaczyć taką piękną miłość
i dałeś siłę, żebym mógł ją chronić.

"Sprzedawca słów"
Bożena S. Bart
Wydawnictwo Prymat
Białystok 2011

Share this:

12 komentarze:

  1. Aż się łza w oku kręci. Piękne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszające ...
    po prostu popłakałam się .

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite, piękne, przejmujące..

    OdpowiedzUsuń
  4. ...........
    Pozdrawiam z łzą w oku

    OdpowiedzUsuń
  5. Wzruszające...piękna historia♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna miłość zawsze wzrusza...

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj! Trafiłam do Ciebie przez przypadek- na jednym z blogów znalazłam słowa Agaty Budzyńskiej, które zacytowałaś. Znałam, lubiłam i ceniłam Agatę- w tym samym czasie studiowałyśmy na KUL-u. Nie wiem, czy wiesz, ale Agata zginęła wiele lat temu w wypadku...
    Ciekawe opowiadanie, przeczytałam z zainteresowaniem:) Pozdrawiam- Bogusia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tysieńko, w razie gdyby ktoś zechciał dołączyć i przeczytać wędrującą książkę, zapraszam serdecznie.
    Nie ma tak dużo dziewczyn w kolejce i czas jest czytania jest dowolny :).

    Widzę już które opowiadanie...:)

    OdpowiedzUsuń
  9. piekna i wzruszajaca historia

    OdpowiedzUsuń

Pasja, pasja, trzeba mieć pasję!
Przetrwa ten, kto stworzył swój świat.
Dziękuję, że zostawiasz ślad w moim świecie...